Haven Template

  • Start
  • Melanż na żywo
  • Książki
    • Zamów książki
    • Nowości
    • Powieści i opowiadania
    • Poezja i dramat
    • Biografie
    • Dokument, reportaż
    • Albumy i poradniki
  • Galeria
  • Filmy
  • Wydarzenia
  • Fb
  • O nas

Haven Template

  • Start
  • Melanż na żywo
  • Książki
    • Zamów książki
    • Nowości
    • Powieści i opowiadania
    • Poezja i dramat
    • Biografie
    • Dokument, reportaż
    • Albumy i poradniki
  • Galeria
  • Filmy
  • Wydarzenia
  • Fb
  • O nas

Nowości

Spóźniony wyrok
Profil zabójcy
Życie pędzlem malowane
Życie pędzlem malowane (2)
Rajski blef
Moment pęknięcia
Czas jeszcze…
Panie z jeziora

Okno życia - fragment

Szczegóły
Kategoria: ksiazki

Marta Kijańska OKNO ŻYCIA - FRAGMENT

W TYM WIERSZU JEST WSZYSTKO O CZYM NIE WIESZ

 

W tym wierszu jest wszystko o czym nie wiesz.

Zapach ziemi po deszczu i kolor liści brzóz;

tych najmłodszych.

Jest puszcza w przylaszczkach,

i krzyk bielika nad polem.

Bezkresnym po kres,

zielonym po zieloność.

Smak pierwszych poziomek,

i płochliwość odbita w wielkich oczach łani.

Są miękkie odwłoki motyli

i tęczowe skrzydła rozedrganych ważek.

Jest wielka niedźwiedzica i droga mleczna

zatopiona w jeziorze.

Jest zimna czułość tej wody na nagim ciele,

chłód rosy na bosych stopach,

i kolana pokaleczone o rżysko;

mój prosty świat.

 

 

GDYBY

 

mogłabym być piękna

gdyby namalował mnie Botticelli

gdyby skomponował mnie Vivaldi

gdyby wyrzeźbił mnie Michał Anioł

gdybyś mnie pokochał

 

 

GŁOŚNA CISZA

 

przytrafiłeś mi się

jak letni deszcz

w środku zimy

a teraz to już tylko

głośna cisza przed burzą

 

 

 

niewinna - fragment

Szczegóły
Kategoria: ksiazki

(Nie)WINNA - Marta Kijańska

fragment książki do pobrania w pliku pdf TUTAJ

Hamlet - fragment

Szczegóły
Kategoria: ksiazki

O Hamlecie Ryszarda Długołęckiego

 

Pierwsze tłumaczenie powstaje z banalnej konieczności, z zachwytu, z potrzeby pieniędzy bądź uznania. U źródła drugiego leżą pedantyczność, pycha, lub uzasadnione rozczarowanie pierwszym. Trzecie jest płodem szaleństwa tudzież wizjonerstwa. I tylko następne tłumaczenie robi się z miłości. 

Vital Voranau

tłumacz, literaturoznawca

Southwestern College (USA)

 

Już samo podjęcie się przekładu Hamleta wymaga wielkiej odwagi, wiedzy i przygotowania. Za tym tytułem kryje się bowiem nie tylko utwór literacki, ale też ogrom tradycji kulturowej. Przekład Ryszarda Długołęckiego imponuje kunsztem literackim i cieniowaniem poszczególnych znaczeń. Widać w tym nie tylko gruntowną znajomość dramatu Shakespeare’a, ale też świetną orientację w dotychczasowych przekładach tego utworu.

Paweł Sztarbowski

Teatr Polski Bydgoszcz

 

Fragment przekładu:

Hamlet (Akt III, scena I)

… Być albo nie być... oto jest pytanie...

Co szlachetniejsze: czy w pokorze ducha

Znosić pociski okrutnego losu

Czy też bunt podnieść przeciw morzu cierpień

Sprzeciwem kres im kładąc?... Umrzeć... zasnąć...

I tyle... Gdyby w takim śnie znikały

Ból, co tkwi w sercu i gorzkie doznania

Codziennych ciosów, które odbieramy...

Wtedy kres taki byłby wymarzony...

Umrzeć… spać… zasnąć... A może śnić przy tym?

…O!... W tym jest szkopuł... bo jakież sny przyjdą

W tym mroku śmierci, gdy został za nami

Zgiełk świata?... Tutaj jawi się wahanie

Niosące klęskę przydługiego życia...

Kto zniósłby plagi i szyderstwa losu

… Zło od ciemięzcy… zniewagi od pysznych

… Gorycz wzgardzonych uczuć… opieszałość

Prawa, bezczelność władzy i pogardę

Z jaką niegodni odtrącają cichych

Ludzi zasługi, gdy sam może sięgnąć

Po kres swych cierpień… biorąc w rękę sztylet...

… Któż by się pocił i stękał, dźwigając

Nużące brzemię życia, gdyby nie to

Że nasz strach przed tym, co po śmierci czeka...

Nieznanym krajem, zza którego granic

Żaden z wędrowców jeszcze nie powrócił

… Wiąże nam wolę i każe nam raczej

Znosić zło znane, niż uciekać przed nim

Wprost ku innemu, którego nie znamy...

… Tak te skrupuły czynią nas tchórzami

I tak stanowczość, dana nam z natury

Słabnie pod wpływem tych pobladłych myśli

A bieg przedsięwzięć, pełnych wagi, siły

Z tego powodu zbacza ze swej drogi

I traci rangę czynu... Lecz… uwaga!…

Piękna Ofelia... Nimfo… w swych modlitwach

Wspomnij też wszystkie moje grzechy...

 

 

 

kra fragment

Szczegóły
Kategoria: ksiazki

Paweł Oksanowicz

KRA KRA KRAKOWSKI KRYMINAŁ

 

– Tylko nie do Krakowa!
– Zdaje się, że nie masz nic do gadania.
– No, ale czy nie mamy wpływu na lokalizację tych przeklętych zdjęć?
– My? Ivo, podejdź tu do mnie. – Nadkomisarz Rutynny w trakcie rozmowy zdążył podnieść się z fotela i podejść do okna. Podniósł żaluzje i wskazał na parking z kilkoma radiowozami Komendy Stołecznej. – Czy ja prowadzę tutaj wytwórnię filmową? Kręcę kasowe seriale o glinach? Akurat z niebieskiego poloneza dwóch policjantów wyprowadzało długowłosego mężczyznę w dresie i w kajdankach.

– Może bym nawet i chciał. Zamiast tych wszystkich ćpunów, bandytów i złodziei miałbym tu tabun pięknych lasek na castingi, tancerki i superbryki. A tak, no cóż.
Usiedli z powrotem przy biurku. Ivo wyłożył ostatnią kartę na stół:
– Ale ja właśnie zabrałem się za sprawę zaginięcia detektywa T!
– To może poczekać. Zresztą T sam się znajdzie, jest profesjonalistą. Nie rozumiesz, że bardzo nam zależy na tym serialu? Sam minister się nim interesuje.
– Minister kultury?
– Nie, nasz. Po ostatnich wpadkach policji…
– Ale przecież nie tak odbudowuje się swoje dobre imię!
– Nawet nie wiesz, jak ludzie wierzą w to, co im dają po Wiadomościach. Bardziej niż w ich trakcie.
– A więc, co mam tam robić?
– Pojutrze w Krakowie reżyser Dyjma zaczyna kręcić nowy serial „Zbójcy”. Będziesz na planie odpowiedzialny za pokazywanie prawdy o nas.
– Prawda o nas w telewizji? Te błyszczące auta i wypomadowani lalusie z izraelskimi gnatami? Cukrowane morderstwa i porwania?
– Nie interesuje mnie teraz twoja prywatna opinia na ten temat, którą zresztą prywatnie podzielam. Jedziesz po to, żeby im pomagać. Tam będą wszyscy znani dziennikarze i cała telewizja. A wiesz, dlaczego? – Ivo milczał, pocierając nerwowo czoło. – Główną rolę w tym serialu gra najlepsza obecnie polska aktorka, Adela Fajfusówna. No, bracie, będzie na co popatrzeć!  

Odcinek pierwszy

Alfa romeo komisarza Ivo Łebskiego utknęła w korku. „Ile spędzę tu czasu? Miesiąc, dwa?”. Wzdrygnął się na myśl o tym, że zdjęcia się przedłużą, a on dostanie rozkaz pozostania tam na pół roku.

Z zamyślenia wyrwało go trąbienie. Ktoś z tyłu korka go poganiał. On jednak pokazał klasę, nie pokazując niczego innego i toczył się dalej. Wreszcie zobaczył przyczynę zatoru. Wypadek. Stary volkswagen skrył się pod autobusem. Zdenerwowany kierowca chodził obok spłaszczonego pojazdu i chował do kieszeni części. Nagle poślizgnął się na plamie oleju.
–– Nic się panu nie stało? – krzyknął komisarz przez otwarte okno. Pechowy kierowca podnosił się z asfaltu z nieprzytomnym wzrokiem. Nawet nie odpowiedział na pytanie. Tamten z tyłu znowu zatrąbił.

–– Dryyynn… – komisarz wcisnął dzwonek do dyżurki. W zakratowanym okienku Komendy Miejskiej w Krakowie pojawił się dyżurny oficer.
–– Proszę mnie zameldować. Ivo Łebski z Warszawy.
–– A, ten z filmu? Świetnie, nadkomisarz Nawała już o pana pytał. Pół godziny spóźnienia.
Dyżurny zapisał coś w zeszycie i pokazał Łebskiemu drogę.
Ponure korytarze poprowadziły go do wysokiego pokoju z wielkim, dębowym biurkiem, pamiętającym jeszcze czasy stójkowych, później Milicji Obywatelskiej, a teraz – Policji Rzeczpospolitej Polskiej. Siedział za nim łysiejący blondyn z wyraźnymi objawami przepicia.
–– Proszę usiąść, komisarzu. Czym mogę pana poczęstować? Jak podróż? Znalazł pan miejsce, gdzie się zatrzymać? Nie mam zbyt wiele czasu, więc proszę o krótkie odpowiedzi.
Nie wyglądało, żeby mu się gdziekolwiek spieszyło.
–– Woda. Podróż dobra, dziękuję, do granic Krakowa. Mam.
Przez twarz Nawały przemknął blady uśmiech.
–– Dlaczego podróż była dobra tylko do granic miasta?
–– Bo później…, hmmm…, macie tu kiepskie drogi i niestety takich samych kierowców. Może komenda powinna zrobić jakieś pokazy, treningi?
–– Statystycznie w mieście mamy najmniej wypadków w skali kraju. Rozumiem, że przyjechał pan tu też po to, by to zmienić?
–– Dobrze pan wie, po co.
–– I zupełnie tego nie rozumiem. Jakbyśmy na miejscu nie mieli doskonałych specjalistów od kryminalistyki. – Nawała poprawił się w fotelu, poprawiając koszulę. Charakterystyczne zagięcia materiału świadczyły o tym, że nie miał nikogo,  kto mógłby mu ją wyprasować.
–– Nie będę kwestionował rozkazów. Pan też, panie komisarzu Powała.
–– Nawała. Nazywam się Nawała. – Spojrzeli sobie głęboko w oczy.

Cóż, niewiele można było dostrzec w ludzkich oczach, oprócz pseudotajemniczych cieni i błysków w szklistej głębi. Dlatego Łebski zawsze uważał, że człowieka należy oceniać po czynach, a nie oczach. Nie zdradził się też, że również jemu ten przyjazd nie był na rękę. Oprócz tego Nawała miał mu pomagać, a na to się nie zanosiło. „Nie pierwszy raz – myślał Ivo – zawsze to samo. Organa do prześcigania się”.
Nad Krakowem zapadał listopadowy zmrok i w pokoju robiło się coraz ciemniej. Zaszurało krzesło. Gospodarz wstał i włączył lampę, rzucającą ciepłe światło na mały stolik z dwoma fotelami stojący w rogu. Zrobiło się trochę przyjemniej.
–– Proszę tutaj. – Łebski skorzystał z zaproszenia. Przyjął nawet lucky sticke’a, choć nie lubił tej marki. Mężczyźni milczeli przez chwilę. W świetle lampy dym płatami opadał na podłogę.
–– Nie musimy przecież tak od razu.
–– Od razu – co?
–– Wyciągać starej niechęci pomiędzy Warszawą a Krakowem.
Łebski dopiero teraz zauważył w ramce stojącej na stoliku zdjęcie aktorki, z którą miał się niebawem spotkać.
–– Fajfusówna to ktoś z pana rodziny?
–– Wręcz przeciwnie. Jestem jej napa..., zapalonym wielbicielem. Nie uważa pan, że to doskonała aktorka?
–– Taaaak, świetna – z odpowiedzi Łebskiego trudno było wywnioskować, czy mówi serio, czy kpi. A prawda była taka, że z nową gwiazdą polskiego filmu zetknął się po raz pierwszy dwie godziny temu, tankując paliwo. Kupił wtedy przy okazji przewodnik po Krakowie i miesięcznik z jej twarzą na okładce.
–– Nie omieszkam odwiedzić pana na planie filmu. Jestem ciekawy metod prowadzenia śledztw, którymi posługują się stołeczni oficerowie.

„Doprawdy?” – tę rozmowę komisarz Ivo Łebski dokończył już w myślach, po czym pożegnał się, gasząc w przepełnionej popielniczce wypalonego do połowy papierosa.

Smak lucky strike’a utrzymywał się w ustach jeszcze długo. Mocny, gryzący, nieprzyjemny. Chyba dlatego, że papieros pochodził z paczki bez akcyzy. „Pewnie ze Wschodu. Po jakiejś akcji na bazar z Ruskimi”. Wyciągnął lizak z kieszeni kurtki i tym przedszkolnym sposobem pozbył się nieprzyjemnego smaku. Kolejny krok – pensjonat „Róża”.

Pensjonat „Róża” hrabiny de Szumiejskiej poleciła mu ciotka z Warszawy. Gościła w nim na Sylwestra w 1938 roku.
–– Ależ ciociu, kiedy to było?!
–– Ivo, bardzo proszę, wykręć ten numer. Tylko dodaj szóstkę, bo przed wojną mieli inne numery. Ty nawet nie wiesz, co to za czarująca osoba ta hrabina! Bardzo się polubiłyśmy. Oprócz tego Kraków to miasto arystokratyczne. Jak ty się w nim odnajdziesz bez odpowiedniego polecenia? Zaraz, zaraz, gdzie ja miałam ten telefon…
Po chwili Łebski, zmuszony sytuacją, wykręcał już numer z reklamy w „Kuryerze Krakowskim”, wydanie sprzed wojny.
–– A nie mówiłam! – Komisarz był bardziej zaskoczony niż ciotka, bo pomimo upływu czasu pensjonat nadal funkcjonował. Udało mu się nawet zarezerwować pokój i teraz z walizką i listem do hrabiny stał przed przerdzewiałą furtką, nad którą dyndał napis „Pensjonat Róża”. Na dzwonek jednak nikt nie odpowiadał.
Ściemniło się. Wiatr strącał liście z drzew, goniąc je po wilgotnym, krzywym chodniku. Ivo przeszedł przez zapuszczony ogród do drzwi starej willi. Tu, pod konarami okazałych dębów i świerków panował mrok, którego nie rozpraszało  światło. I co bardziej zastanawiające –okna pensjonatu również były ciemne, chociaż Ivo zapowiadał przyjazd na ten wieczór. Wyglądało na to, że w środku nie było nikogo. Nikogo? Przez moment wydawało się Łebskiemu, że mignął mu w oknie cień człowieka, a światło przedarło się zza szczelnie zasuniętej zasłony. Ale było to tylko złudzenie.

–– Jakie wrażenia po pierwszej nocy w Krakowie? – Nawała starał się być miły.
–– Możecie wysłać radiowóz na Cichą, do pensjonatu „Róża”?
–– Tam mieszka Fajfusówna? Chce pan jej podarować kwiaty?
–– Czy do tego używacie służbowych samochodów?

Znowu ten sam pokój w komendzie, ten sam stolik i ten sam papieros. Obaj mieli ciężką noc. Łebski spędził ją w przypadkowym hostelu przy Rynku. Twarde, krótkie łóżko i impreza za ścianą. Nawała, jak co noc – najpierw kilka drinków przed telewizorem, później poker podlewany whisky i znów kilka drinków z rozebranymi panienkami na ekranie, zanim usnął, czując język swego spaniela domagającego się już porannego spaceru.

Czego się można po mnie spodziewać ?

Szczegóły
Kategoria: ksiazki

 

Stanisław Mikulski

NIECHĘTNIE O SOBIE

 

Czego się można po mnie spodziewać ?       

 

 Czy pamiętają Państwo Hansa Klossa? Bywały takie momenty, że ja pragnąłem o nim za wszelką cenę zapomnieć. Kończyło się jednak tym, czym zawsze kończy się walka z wiatrakami: świat mi na to nie pozwalał. Nawet w odległej Mongolii i to po wielu latach od nakręcenia Stawki większej niż życie byłem rozpoznawany na ulicy, a co dopiero podczas spacerów Chmielną, moją ulicą w Warszawie?
        Hans Kloss. Wybuchowa rola. W połowie kariery. Nawet nie doczekałem szansy na zmianę emploi. Po prostu zbyt wolno zmieniałem się fizycznie – wtedy i teraz też. Lata płynęły, a ja ciągle byłem Klossem.
Niesamowita postać.
Ten, któremu zawsze wszystko wychodziło. Polak, oficer radzieckiego wywiadu, chociaż to padło w serialu tylko raz.
I jeszcze w mundurze oficera Trzeciej Rzeszy. Wystarczające powody, żeby zadać sobie pytanie: kim był naprawdę? Ba, i nawet szukać na nie odpowiedzi wręcz naukowej, jak to zrobiła  studentka  z Wrocławia, która obroniła magisterkę z Klossa. To raczej zabawny moment jego, Klossa, historii. Ale byli i tacy, którzy chcieli tajemnicę dla kogo pracował J-23 wyciągnąć ode mnie za wszelką cenę. Rzeczywiście wspomnę tu czasy, gdy pytania dotyczące orientacji politycznej Klossa stawiano już całkiem na serio. I to komu?  Mnie! Stanisławowi Mikulskiemu! I zarzucano mi,  że jestem z KGB czy GRU, radzieckiego wywiadu. Wtedy to było zabawne tylko dla mnie... Kwestia przyzwyczajenia – przecież nie od dziś i do dziś bywam czasem bardziej Klossem niż Mikulskim.
        Napisanie tej niechętnej autobiografii nie byłoby możliwe, gdyby nie prośby i groźby osoby, z którą dzielę się wszystkim, co mam. A że moja Małgosia to ktoś więcej niż żona, że minęły miesiące, zanim jej starania przezwyciężyły  moją niechęć do skutków pisania o sobie, to inna rzecz. Wreszcie Ona, sięgając do sposobów znanych tym, którzy żyją na serdecznej, bliskiej stopie ze swymi żonami, mężami, partnerkami, partnerami, a które to sposoby niepozbawione  są zdolności do  łagodnego, choć nieznoszącego sprzeciwu szantażu – zgodziłem się. A może zagroziła mi, że nie wyjedzie ze mną na kolejne wakacje na Mazury? I dopięła swego; sprawiła, że poświęciłem się wspominaniu.
I Mazurom, i Małgosi też poświęcę uwagę, jeśli już los popchnął nas ku sobie… Poza Nią stoją jeszcze za tą książką osoby, które obiecałem strzec przed wybuchem zainteresowania publiczności i mediów, więc nie wymienię ich nawet z imienia.
Ale One doskonale wiedzą, że o nich tu wspominam.
Dlaczego miałoby się okazać, że publikacja zrodzi medialne zainteresowanie wspomnieniami starszego pana mieszkającego w centrum Warszawy i to od lat pod tym samym adresem? Ano dlatego, że jak ze wszystkim w życiu, jeśli już zabieram się do czegoś, to musi to być zrobione perfekcyjnie. Proszę, i już zdradzam jeden z rysów charakteru. Nie, nie dam satysfakcji nikomu, kto chciałby odnaleźć we mnie więcej próżności, niż sam jej posiada. Nie stoi tu za mną fałszywa skromność. Raczej cień ojca, który był człowiekiem przesadnie dokładnym, surowym w ocenie siebie i innych, perfekcjonistą właśnie. I to mam po nim, podobnie jak przekonania w niemodnym dziś kolorze.
        Trudno nie pisać o Klossie w tych wspomnieniach, ale są też rzeczy, które będą mi przychodziły jeszcze łatwiej.  Są bowiem kartami historii aktora, który zagrał wiele innych dużych ról. Zawsze i wszędzie, gdzie się znalazłem, chciałem grać, a nie tylko jeździć po Polsce jako bohater jednego tytułu. I grałem. Grałem w filmach, których czarno-biała ziarnistość do dziś wzbudza spore zainteresowanie. Na przykład Skąpani w ogniu Passendorfera czy Kanał. Brałem udział w premierze tego tytułu w Berlinie Zachodnim. Razem z Andrzejem Wajdą oglądaliśmy film, który został okaleczony w dwóch miejscach. Niewyobrażalne! Ale przy okazji dowód na to, że cenzura działała także tam, po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny.
        Kurtyna? Ośmielam się stwierdzić, że ta mało znana część mojego życia była o wiele obszerniejsza od epizodu zwanego „Hans Kloss” i toczyła się w jej cieniu. Miałem przyjemność występować w lubelskim Teatrze im. Juliusza Osterwy. Odbywało się tam po kilka premier rocznie – młody aktor nie mógł trafić w lepsze miejsce. Moje lubelskie lata to początek dorosłego, cywilnego życia, bo do teatru „wstąpiłem” zaraz po tym, gdy „wystąpiłem” z armii. Później to teatr stał się dla mnie miejscem, gdzie mogłem odpocząć od popularności, od mojego emploi, uciec w role charakterystyczne. To jest marzenie każdego aktora – zagrać kogoś, kto nie jest pozytywnym charakterem.
        Teatr dla  nie-aktora pozostaje budynkiem, do którego przychodzi się raz w miesiącu, może raz na pół roku albo bywa się w czasach szkolnych. Dla mnie odwrotnie – teatr był zawsze adresem, gdzie spędzałem całe dnie. Nawet w poniedziałki,  w aktorski weekend, także można było mnie tam spotkać. W teatrze podpatrywałem wielkie nazwiska. Spotykałem się z tymi, których sława właśnie doganiała albo którzy mieli dopiero na nią zasłużyć. Byłem świadkiem awansu od biletera do fotela dyrektora teatru. Z teatrem zacząłem zwiedzać Europę, w teatrze się zakochałem, ba, w teatrze nawet się żeniłem! Ale teatr dostarczył mi także chwil, w których zwątpiłem w sens uprawiania zawodu aktora w środowisku, które ten teatr tworzyło. Minęło już ponad dwadzieścia lat od czasów najdłuższego strajku PRL-u, aktorskiego bojkotu radia i telewizji. Teraz można o tych wydarzeniach pisać bez emocji, które wtedy nam towarzyszyły. Możemy sobie wiele rzeczy wyjaśnić, a nawet wyjawić, i zamierzam to zrobić w rozdziale o moich ostatnich latach w Teatrze Polskim w Warszawie. Ale tu będę pisał tylko o sobie, więc nikomu nie zaszkodzę i żadna plotka z moim udziałem nie powstanie w tym nadal dramatycznym temacie.
        Napiszę też o kilku moich ulubionych teatralnych rolach. Wśród nich o tym beznadziejnie zakochanym mężczyźnie z długim nosem, równie okazałą szpadą i wielkim sercu – Cyrano de Bergerac. Udało mi się nawet wygrzebać z kartonów zalegających w mieszkaniu sporo zdjęć, dla których znajdzie się miejsce w tej książce. Zagroziłem wydawnictwu, że jeśli długi nochal Cyrana nie zmieści się na jej kartach,  zacznę kaprysić i nie dokończę pisać. . Albo odwrotnie – rozwlekę ją w nieskończoność, bo przecież zebrało się tych teatralnych ról ponad osiemdziesiąt. ( Spis ról – teatralnych i filmowych – znajduje się na końcu książki).
        Publiczność miewałem różną – od bardzo wymagającej, jak na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych, skąd  wywiozłem trzy główne nagrody, przez codzienną publiczność w teatrze, po taką, która przychodziła na wyjazdowe przedstawienia Teatru im. J. Osterwy z Lublina. Ale jaka ona była, to nie miało żadnego znaczenia. Każdą publiczność traktowałem z taką samą uwagą i szacunkiem.  Aktor jest przecież człowiekiem od grania ról, a gra dla publiczności. Ona jest najważniejsza i przeważnie miałem ją po swojej stronie.  Znowu muszę jednak wspomnieć o tym momencie, gdy na ledwie chwilę znaleźliśmy się po przeciwnej stronie –  w czasie stanu wojennego. Takie chwile pamięta się równie silnie jak  największe brawa. No cóż, widocznie i to należało przeżyć. Dziś uważam, że przeszedłem tę próbę jak większość postaci, które grałem. Widocznie i taki epizod w historii naszego polskiego teatru musiał być potrzebny. Komu? Czemu? Nie będę tego roztrząsał.
         A ta kołobrzeska publiczność  na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej...  Przez dwadzieścia lat moich tam występów  potrafiła robić mi naprawdę wielkie niespodzianki. I ja jej też. Na przykład to dzięki niej mogłem po raz pierwszy w życiu jechać karetką pogotowia jako zupełnie zdrowy człowiek i to nawet nie grając żadnej roli. O tym przypadku i powodach, dla których rozstawałem się z tą imprezą ku ubolewaniu wielu moich nadmorskich znajomych i swoim, a jakże, napiszę w części poświęconej Kołobrzegowi.
        Nie  zamierzam też ukrywać , że byłem częścią artystycznego środowiska, które  władza  sprzed 1989 roku  hołubiła  nad wyraz. I nie tylko ja korzystałem z nadzwyczajnych przywilejów. Z tym, że ja się tego nigdy nie wyparłem.  Dla mnie nie było wystarczające rzucić w odpowiednim momencie legitymacją partyjną, aby grzechy zostały odpuszczone. Ja się nie wstydziłem tej legitymacji wtedy i nigdy później.
        Czy ta książka powinna wyjawić jakąś tajemnicę? Najtrudniej odkrywać te, które należą do nas. Więc… bynajmniej nie będzie tu niczego nad wyraz. Chciałbym jednak zaznaczyć, że Mikulski – niechętnie o sobie pokazuje także historię, której jeszcze nie opowiedziałem do końca, której unikałem do tej pory. Bo kogo obchodzi prywatne życie Stanisława Mikulskiego? – takie pytanie stale sobie zadawałem. Dopiero teraz, po wielu, wielu latach, odnajdując dystans do najboleśniejszych punktów zwrotnych mojej historii, mogę powiedzieć, że owszem, na aktorski życiorys właściwie nie mogłem narzekać. Ale w mojej biografii istnieje inny, nieznany nurt; tu przeczytają Państwo, jak pozorne mogą być momenty artystycznej chwały.   
 Nie uprzedzajmy jednak zdarzeń.
       
        Mała dygresja. Książka ukazuje się pół roku po premierze Stawki większej niż śmierć, kinowej wersji historii Brunnera i Klossa. Gdyby nie ten film, pewnie bym się nie odważył opowiadać o sobie. Dlaczego? Mam wrażenie, że moje życie to ciągła, niemożliwa ucieczka od tego, co i tak mnie dogania. Czy nie przeczę w ten sposób sam sobie? Nowa Stawka to przecież sama radość dla aktora w moim wieku, że mógł znowu wystąpić i pokazać się publiczności. Nowe doświadczenie, bo przecież współczesny Kloss to już zupełnie inne kino niż filmy kręcone na taśmie liczonej na kilometry. Ale, o ironio, to występ w produkcji, gdzie spotykają się Państwo z postacią, od której uciekałem od lat siedemdziesiątych!
Jak widać nie można uciec do końca.
        Odżegnywałem się zawsze od aktorskich pamiętników. Teraz nadszedł czas, żeby i tu zaprzeczyć sobie.
I to zaprzeczenie wydaje mi się nawet dowcipne. Skoro u schyłku kariery zostałem na powrót Klossem, to u schyłku kariery opiszę też to, co przeżyłem.
        W spisaniu mojej autobiografii pomagał mi dziennikarz, którego obecność Państwo dość szybko zauważą. Choć mam w sobie spore pokłady samodyscypliny, Paweł Oksanowicz był mi potrzebny, by mnie mobilizować do wspomnień. Bo ja, o sobie – niechętnie….
[Śmiech.]
       
I pragnę jeszcze raz podkreślić, że postać tego szpiega w niemieckim mundurze, który był nawet bohaterem małej galanterii sprzedawanej na odpustach (moja twarz na odwrotnej stronie małych damskich lusterek ...)  , to nie był początek kariery. Kloss nie był  moim debiutem,   chociaż... karierę aktora zaczynałem w mundurze – junaka. Później, odliczając czas na przyśpieszone dojrzewanie w armii, znalazłem się na scenie, ledwie odwieszając na kołek świeżo zdjęty uniform rezerwisty… .

I tak właśnie zaczyna się moja historia.

Szukaj

Galeria

Premiera książki Małgorzaty Wachowicz
MOJE TRZY PO TRZY_35
Skorpion z wydziału terroru_10
(NIE)WINNA_13
Skorpion z wydziału terroru_96
PEWNA PANI Z TELEWIZJI_62
Literacki Melanż z Pragi_58
Premiera książki
Dżungla we krwi_12
JERZY KULEJ  W CIENIU PODIUM_35

© 2025 Wydawnictwo Melanż