Paweł Oksanowicz
KRA KRA KRAKOWSKI KRYMINAŁ
– Tylko nie do Krakowa! – Zdaje się, że nie masz nic do gadania. – No, ale czy nie mamy wpływu na lokalizację tych przeklętych zdjęć? – My? Ivo, podejdź tu do mnie. – Nadkomisarz Rutynny w trakcie rozmowy zdążył podnieść się z fotela i podejść do okna. Podniósł żaluzje i wskazał na parking z kilkoma radiowozami Komendy Stołecznej. – Czy ja prowadzę tutaj wytwórnię filmową? Kręcę kasowe seriale o glinach? Akurat z niebieskiego poloneza dwóch policjantów wyprowadzało długowłosego mężczyznę w dresie i w kajdankach.
– Może bym nawet i chciał. Zamiast tych wszystkich ćpunów, bandytów i złodziei miałbym tu tabun pięknych lasek na castingi, tancerki i superbryki. A tak, no cóż. Usiedli z powrotem przy biurku. Ivo wyłożył ostatnią kartę na stół: – Ale ja właśnie zabrałem się za sprawę zaginięcia detektywa T! – To może poczekać. Zresztą T sam się znajdzie, jest profesjonalistą. Nie rozumiesz, że bardzo nam zależy na tym serialu? Sam minister się nim interesuje. – Minister kultury? – Nie, nasz. Po ostatnich wpadkach policji… – Ale przecież nie tak odbudowuje się swoje dobre imię! – Nawet nie wiesz, jak ludzie wierzą w to, co im dają po Wiadomościach. Bardziej niż w ich trakcie. – A więc, co mam tam robić? – Pojutrze w Krakowie reżyser Dyjma zaczyna kręcić nowy serial „Zbójcy”. Będziesz na planie odpowiedzialny za pokazywanie prawdy o nas. – Prawda o nas w telewizji? Te błyszczące auta i wypomadowani lalusie z izraelskimi gnatami? Cukrowane morderstwa i porwania? – Nie interesuje mnie teraz twoja prywatna opinia na ten temat, którą zresztą prywatnie podzielam. Jedziesz po to, żeby im pomagać. Tam będą wszyscy znani dziennikarze i cała telewizja. A wiesz, dlaczego? – Ivo milczał, pocierając nerwowo czoło. – Główną rolę w tym serialu gra najlepsza obecnie polska aktorka, Adela Fajfusówna. No, bracie, będzie na co popatrzeć! Odcinek pierwszy Alfa romeo komisarza Ivo Łebskiego utknęła w korku. „Ile spędzę tu czasu? Miesiąc, dwa?”. Wzdrygnął się na myśl o tym, że zdjęcia się przedłużą, a on dostanie rozkaz pozostania tam na pół roku.
Z zamyślenia wyrwało go trąbienie. Ktoś z tyłu korka go poganiał. On jednak pokazał klasę, nie pokazując niczego innego i toczył się dalej. Wreszcie zobaczył przyczynę zatoru. Wypadek. Stary volkswagen skrył się pod autobusem. Zdenerwowany kierowca chodził obok spłaszczonego pojazdu i chował do kieszeni części. Nagle poślizgnął się na plamie oleju. –– Nic się panu nie stało? – krzyknął komisarz przez otwarte okno. Pechowy kierowca podnosił się z asfaltu z nieprzytomnym wzrokiem. Nawet nie odpowiedział na pytanie. Tamten z tyłu znowu zatrąbił. –– Dryyynn… – komisarz wcisnął dzwonek do dyżurki. W zakratowanym okienku Komendy Miejskiej w Krakowie pojawił się dyżurny oficer. –– Proszę mnie zameldować. Ivo Łebski z Warszawy. –– A, ten z filmu? Świetnie, nadkomisarz Nawała już o pana pytał. Pół godziny spóźnienia. Dyżurny zapisał coś w zeszycie i pokazał Łebskiemu drogę. Ponure korytarze poprowadziły go do wysokiego pokoju z wielkim, dębowym biurkiem, pamiętającym jeszcze czasy stójkowych, później Milicji Obywatelskiej, a teraz – Policji Rzeczpospolitej Polskiej. Siedział za nim łysiejący blondyn z wyraźnymi objawami przepicia. –– Proszę usiąść, komisarzu. Czym mogę pana poczęstować? Jak podróż? Znalazł pan miejsce, gdzie się zatrzymać? Nie mam zbyt wiele czasu, więc proszę o krótkie odpowiedzi. Nie wyglądało, żeby mu się gdziekolwiek spieszyło. –– Woda. Podróż dobra, dziękuję, do granic Krakowa. Mam. Przez twarz Nawały przemknął blady uśmiech. –– Dlaczego podróż była dobra tylko do granic miasta? –– Bo później…, hmmm…, macie tu kiepskie drogi i niestety takich samych kierowców. Może komenda powinna zrobić jakieś pokazy, treningi? –– Statystycznie w mieście mamy najmniej wypadków w skali kraju. Rozumiem, że przyjechał pan tu też po to, by to zmienić? –– Dobrze pan wie, po co. –– I zupełnie tego nie rozumiem. Jakbyśmy na miejscu nie mieli doskonałych specjalistów od kryminalistyki. – Nawała poprawił się w fotelu, poprawiając koszulę. Charakterystyczne zagięcia materiału świadczyły o tym, że nie miał nikogo, kto mógłby mu ją wyprasować. –– Nie będę kwestionował rozkazów. Pan też, panie komisarzu Powała. –– Nawała. Nazywam się Nawała. – Spojrzeli sobie głęboko w oczy.
Cóż, niewiele można było dostrzec w ludzkich oczach, oprócz pseudotajemniczych cieni i błysków w szklistej głębi. Dlatego Łebski zawsze uważał, że człowieka należy oceniać po czynach, a nie oczach. Nie zdradził się też, że również jemu ten przyjazd nie był na rękę. Oprócz tego Nawała miał mu pomagać, a na to się nie zanosiło. „Nie pierwszy raz – myślał Ivo – zawsze to samo. Organa do prześcigania się”. Nad Krakowem zapadał listopadowy zmrok i w pokoju robiło się coraz ciemniej. Zaszurało krzesło. Gospodarz wstał i włączył lampę, rzucającą ciepłe światło na mały stolik z dwoma fotelami stojący w rogu. Zrobiło się trochę przyjemniej. –– Proszę tutaj. – Łebski skorzystał z zaproszenia. Przyjął nawet lucky sticke’a, choć nie lubił tej marki. Mężczyźni milczeli przez chwilę. W świetle lampy dym płatami opadał na podłogę. –– Nie musimy przecież tak od razu. –– Od razu – co? –– Wyciągać starej niechęci pomiędzy Warszawą a Krakowem. Łebski dopiero teraz zauważył w ramce stojącej na stoliku zdjęcie aktorki, z którą miał się niebawem spotkać. –– Fajfusówna to ktoś z pana rodziny? –– Wręcz przeciwnie. Jestem jej napa..., zapalonym wielbicielem. Nie uważa pan, że to doskonała aktorka? –– Taaaak, świetna – z odpowiedzi Łebskiego trudno było wywnioskować, czy mówi serio, czy kpi. A prawda była taka, że z nową gwiazdą polskiego filmu zetknął się po raz pierwszy dwie godziny temu, tankując paliwo. Kupił wtedy przy okazji przewodnik po Krakowie i miesięcznik z jej twarzą na okładce. –– Nie omieszkam odwiedzić pana na planie filmu. Jestem ciekawy metod prowadzenia śledztw, którymi posługują się stołeczni oficerowie.
„Doprawdy?” – tę rozmowę komisarz Ivo Łebski dokończył już w myślach, po czym pożegnał się, gasząc w przepełnionej popielniczce wypalonego do połowy papierosa. Smak lucky strike’a utrzymywał się w ustach jeszcze długo. Mocny, gryzący, nieprzyjemny. Chyba dlatego, że papieros pochodził z paczki bez akcyzy. „Pewnie ze Wschodu. Po jakiejś akcji na bazar z Ruskimi”. Wyciągnął lizak z kieszeni kurtki i tym przedszkolnym sposobem pozbył się nieprzyjemnego smaku. Kolejny krok – pensjonat „Róża”. Pensjonat „Róża” hrabiny de Szumiejskiej poleciła mu ciotka z Warszawy. Gościła w nim na Sylwestra w 1938 roku. –– Ależ ciociu, kiedy to było?! –– Ivo, bardzo proszę, wykręć ten numer. Tylko dodaj szóstkę, bo przed wojną mieli inne numery. Ty nawet nie wiesz, co to za czarująca osoba ta hrabina! Bardzo się polubiłyśmy. Oprócz tego Kraków to miasto arystokratyczne. Jak ty się w nim odnajdziesz bez odpowiedniego polecenia? Zaraz, zaraz, gdzie ja miałam ten telefon… Po chwili Łebski, zmuszony sytuacją, wykręcał już numer z reklamy w „Kuryerze Krakowskim”, wydanie sprzed wojny. –– A nie mówiłam! – Komisarz był bardziej zaskoczony niż ciotka, bo pomimo upływu czasu pensjonat nadal funkcjonował. Udało mu się nawet zarezerwować pokój i teraz z walizką i listem do hrabiny stał przed przerdzewiałą furtką, nad którą dyndał napis „Pensjonat Róża”. Na dzwonek jednak nikt nie odpowiadał. Ściemniło się. Wiatr strącał liście z drzew, goniąc je po wilgotnym, krzywym chodniku. Ivo przeszedł przez zapuszczony ogród do drzwi starej willi. Tu, pod konarami okazałych dębów i świerków panował mrok, którego nie rozpraszało światło. I co bardziej zastanawiające –okna pensjonatu również były ciemne, chociaż Ivo zapowiadał przyjazd na ten wieczór. Wyglądało na to, że w środku nie było nikogo. Nikogo? Przez moment wydawało się Łebskiemu, że mignął mu w oknie cień człowieka, a światło przedarło się zza szczelnie zasuniętej zasłony. Ale było to tylko złudzenie. –– Jakie wrażenia po pierwszej nocy w Krakowie? – Nawała starał się być miły. –– Możecie wysłać radiowóz na Cichą, do pensjonatu „Róża”? –– Tam mieszka Fajfusówna? Chce pan jej podarować kwiaty? –– Czy do tego używacie służbowych samochodów?
Znowu ten sam pokój w komendzie, ten sam stolik i ten sam papieros. Obaj mieli ciężką noc. Łebski spędził ją w przypadkowym hostelu przy Rynku. Twarde, krótkie łóżko i impreza za ścianą. Nawała, jak co noc – najpierw kilka drinków przed telewizorem, później poker podlewany whisky i znów kilka drinków z rozebranymi panienkami na ekranie, zanim usnął, czując język swego spaniela domagającego się już porannego spaceru.
|